Pogranicze światów ma swoje bezprawne regulacje. Granica jest wszak płynna i przesuwa się w zależności od warunków. Śnieg, wiatrem niesiony, tymczasowo acz nieubłagalnie zawiewa ślady bieżnika opon, coraz częściej zastępują je ślady płóz i kopyt.
Ostatni sklep w dolinie, parujące przed nim końskie grzbiety przykrywane derkami. Pijemy w środku, bo zbyt zimno dokucza. Sklepowa dozwala, przecież o tej porze to jedyna klientela. Zresztą, co to za picie? Ostatni dostęp do twardego alkoholu za rozsądną cenę jakieś 4 kilometry niżej.
Sączymy zatem piwo, spoglądając na uśpione dzwonki sań, które dopiero co roztrącały mróz pełgający po zboczach w dół. Żółta blaszka zagląda na krótko, ledwo grzywy śnieżnych nawisów przegarniając.
Nawet gdy ziąb ustąpi, stoły i ławeczki za sklepem już nie takie będą, jak kiedyś. Gdy wywiozą wreszcie - na wiosnę - zlodowaciałe góry śmieci, gromadzone całymi tygodniami wokół dawno przepełnionych wysp kubłów… nawet wtedy nie będzie już taką przyjemnością tam posiadywać. W pień wycięto drzewa z wielkimi liśćmi, cień i przed deszczem schronienie dające, opadem żółtych płacht z ogonkami październik okraszające.
W przytupie, w chłodnawym wnętrzu, pomiędzy łykami słodko- gorzkimi trwa wymiana informacji, giełda nowin dla stanowiących stałe elementy krajobrazu. Gardłowe rzeczowe mruczenie zebranych kołysze w spokojność, usypiająco rozchodzi się po nerwowych wypustkach, jak ciepło po ciele, jak alkohol z kilkuprocentowego piwa po krwionośnych naczyniach. Jak szum pobliskiego potoku, co nie zamarzł do końca.
Drzwi otwierają się, rozbudzająco. Dotarł do swego kresu podróży rzadki gość autobus, dziatwa wysypała się i po słodycze szturmuje ladę. Popatrują na siebie dwa światy: pogodzenie z byciem tu, na tyle zawsze, na ile życie jest nieskończone – z jednej strony; oraz szkoła, edukacja, ruch, nadzieja młoda w narożniku przeciwnym. Wyrwanie się z kieratu pokoleń i codzienności, kariera inna niż zrywka w lesie, ciesiółka czy budowlanka, drobny handel przy własnym domu, a nawet szklany sufit - własny tartak, masarstwo, agrotur. Naczelnik wydziału edukacji w dużym mieście, o!
Dialog taki:
- Do szkoły chodzicie, mądrale, a uczą was tam, po co Pan Bóg stworzył świat?
Konsternacja- nie, no może zakłopotanie, tego pytania nie miało być, zaczepki słowne, codzienne utarczki niewinne, uregulowane zwyczajowo od dawna.
- No, nie, nie uczą. A pan wie, po co Pan Bóg świat stworzył?
- Jasne, żebyśmy się radowali, piwo pili.
- A jak ktoś piwa nie lubi?
- No, to pracować musi.
Zadowolenie z ciętej riposty umiarkowane, półki z towarami pierwszej potrzeby już nie trzęsą się od rechotu, jak jeszcze kilka lat wcześniej bywało i rutyną było. Dzieciaki też nie spuściły głów w poczuciu, że to już tak być musi. Dwa światy na chwilę spojrzały sobie w oczy, badawczo się zmierzyły. Racja uniosła się z zasiedziałego legowiska w rogu, legła gdzieś pośrodku.
Wychodzą, ja z nimi. Krótki zakres dziennego światła. Zapinam przyrządy na buty, monotonia marszu pod górę, ku swojemu miejscu z wyboru, powtórnemu odkrywaniu najprostszego. Dwa światy, a nawet i trzeci.