Shire in winter
Shire in winter
niziołek z Mordoru niziołek z Mordoru
221
BLOG

opłatek snu

niziołek z Mordoru niziołek z Mordoru Społeczeństwo Obserwuj notkę 10

[Wstęp wycięty w ramach akcji okaleczania] ...nieskazitelności soczewki własnego sumienia.

Dla ekskluzji jest miejsce w gospodzie. Wśród swojaków. Pogadanie ze znanymi, w sprawdzonym towarzystwie. Bo przecież ważniejsze jest, czy go znamy niż czy mówi prawdę. Dla podejrzanej hołoty nie ma dostępu, niech przykucnie przy zwierzętach i przy żłobie, gdzie jej miejsce.

Wyszedłem zatem w tym śnie z gospody. A właściwie, to nigdy tam nie wszedłem, bo w drzwiach stał otyły wykidajło, mówił, żebym się udławił zimną wściekłością na to, że mnie nie wpuści. Mełł coś w ustach o pogardzie, co ma doprowadzić do pięknej obojętności. Więc to tak wygląda miłość?

Rozczarowałem: Nie było we mnie owej wściekłości. Odchodziłem zasmucony. Bezbrzeżny smutek wypełniał mnie długo, błąkałem się w ciemnościach i po bezdrożach. Chodziłem dużo, spokojny, chociaż pokryty kurzem drogi. Nie strząsnąłem go z siebie, szybko jednak pozbyłem się wspomnienia grubego wykidajły.

Zaglądałem w wiele okien, za którymi paliło się światło, było ciepło, ludzie patrzyli na siebie życzliwie w miarę. Czasami stałem pod tymi oknami przez chwilę. Nie otwarły się żadne drzwi, nie zaproszono bym wszedł i ogrzał się, strząsnął kurz zmęczenia przed wejściem. Szedłem zatem dalej.

Czasem drogę rozświetlał skrzący śniegiem księżyc, czasem świetliki. Mgławica Andromedy. Ostre światło samochodowych reflektorów, znienacka. Czasem tłukłem się w ciemnościach, jak głupia panna bez oliwy w lampie. Upadałem w kurz.

Skopali mnie prawi obywatele miasta, w całym blasku swych ślubnych pierścieni. Wyplułem parę zębów, pozostałe zagryzłem, obmacując połamane żebra. Oni spokojnie wrócili potem do gospody, by celebrować swój triumf, mnie zawleczono przed sąd w trybie doraźnym, za zakłócenie ich najświętszego spokoju. Sędzia - z tych ostatecznych - wycedził wyrok, że dożywocie to mało, więc dorzucił parę kolejnych. Potem przysiadł się do ich stołu w gospodzie, beznamiętnie ogryzał gicz.

Ocknąłem się w błocie, z chińskim kołnierzem przestępcy. Wielką dechą wokół szyi, noszoną do końca dni. Uniemożliwiała samodzielne funkcjonowanie. Zaprawdę wielkie są ludzkie zasługi w wymyślaniu form dokuczania bliźnim.

Zamykałem oczy, by mocniej chłonąć dźwięki. Rozumieć począłem ich organizację, struktury i formy hałasu. Słyszałem wszystkie instrumenty naraz, w poszerzonym spektrum percepcji. Gdy otwarłem oczy, byłem w wielkiej sali, ktoś jak Marsalis tłumaczył muzyczną tradycję i prowadził krętymi ścieżkami rozwoju muzyki w czasie. „Tak, to tu moglibyśmy się spotkać wszyscy”, pomyślałem. Bez gładkiego uproszczenia, że muzyka łagodzi obyczaje. Proces, który obserwowaliśmy, każdy ze swojej perspektywy; gdy zbierzemy się razem dokonamy syntezy i odtworzymy jak to było, a przy tym pogodzimy się i przestaniemy łypać wilkiem na się.

A w następnym ujęciu snu znów byłem w drodze, obsypany kurzem jak mąka białym, nie sięgałem wszędzie, by go strzepnąć (przez kangi, chińskie dyby, które na sobie ciągle miałem). Nabrałem tego kurzu w ręce, nagle poczułem, że to wszystko, co mam. Z czym na lekko podróż mogę kontynuować. Choćby i do Emaus. To właśnie kurz drogi stał się moim skarbem.  

inkszy

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Społeczeństwo