niziołek z Mordoru niziołek z Mordoru
440
BLOG

wskrzeszenia: night flight to Cairo (stopover in Damascus)

niziołek z Mordoru niziołek z Mordoru Podróże Obserwuj temat Obserwuj notkę 8

 

Migawka pamięci z krótkim czasem otwarcia.

 

Nie może się zacząć ta historia jak swoją zaczął Antoine de Saint-Exupery: „Wzgórza pod samolotem żłobiły już swe bruzdy cienia w złocie wieczoru. Równiny stawały się świetliste, ale światłem, którego promieniowanie trwało…”  Pionierskie czasy nocnych lotów, podobnie jak odkrywcze wyprawy, eksploracje, pierwsze wejścia na trudne góry, zostały już tylko w takich opisach. Loty nocne zaś od dawna są czymś zwyczajnym w lotnictwie cywilnym.

 

Do samolotu wsiada się już nawet nie jak do taksówki, ale niczym do tramwaju czy autobusu, elektroniczny gadżet podpięty do oczu i uszu, czas podróży zagospodarowany.

 

Romantyzm podróży? Owa „cisza i łagodne smugi zastygłych w spokoju obłoków” pod wieczór, przynależna była dawnemu pilotowi niewielkiej maszyny, który „wśród tego spokoju doznawał złudzenia, że odbywa niefrasobliwą wędrówkę, niby jaki pasterz patagoński powoli wędrujący od stada do stada…przelatywał od miasta do miasta, był pasterzem rozsypanych po drodze mieścin.”

 

Otwieram migotliwą pamięć, właściwie otwarły ją nazwy miast, z niefrasobliwej wtedy podróży: Kiedy już ściemniało, obłoki zastygłe w bezruchu pod nami zjadł mrok nocy. W tym mroku snuła się pogwarka dwu pań, do ucha dochodząca. Że jedna leci do Damaszku właśnie, do córki, i dalejże wychwalać zaczyna rozliczne zalety tego miasta, piękno jego opisywać, tak udanie, że przysłuchując się - oczy przymknąwszy - wyobrażać sobie można tętniące życiem bliskowschodnie miasto, wraz z jego odgłosami i zapachami. „You have to visit Damascus one day”, kusząco i zapraszająco pobrzmiewa na pożegnanie.

 

Widać tylko iluminację lotniska, manewry z wyjmowaniem bagaży, dotankowaniem maszyny. Zapach i gwar Damaszku są niedosiężne, oddziela od nich stężała w swej dojrzałości noc, miasto śpi ciche, nieświadome swojej nieodległej przyszłości.

 

Poleguję na opuszczonych fotelach w tylnej części, starając się złapać trochę snu. Wtedy wsiadają one. Siostry muzułmanki. Wchodzą beznamiętnie, zwyczajnie jakby wsiadały do dolmusu, są w końcu u siebie, przelot do Kairu dla nich niczym jazda do Koluszek. Szeleszczą szatami, jak najmniej ich spod tych szat wystaje, do tego jeszcze półmrok znużonego nocą kadłuba. Wnoszą jakieś tobołki, lokują je nad głowami, skojarzenie z wiejskimi kobietami moszczącymi się w pękatym wnętrzu pekaesowskiego jelcza. Nade wszystko wnoszą zapachy, jakby nie za pomocą perfum ich moc zdobywały, ale wedle źródłosłowu – per fumum – przez dym spalanych odpowiednich ingrediencji nimi przesiąknęły … i dźwięki swojej mowy. Europie nie w głowie wtedy roztrząsać w mediach celów politycznych Muslim Brotherhood. One – rozplotkowane - lecą do swoich rodzin w Egipcie, w odwiedziny, ani myślą opuszczać na dłużej a – broń Allah – na zawsze pięknej Syrii.

 

Tylko ten żołnierz, co wysiadł już był, z naszywkami wojsk ONZ, wracający do służby na wzgórzach Golan, przypominał, że nie zawsze jest w tych okolicach tak spokojnie, jak tej akurat nocy.

 

Szarzało, a właściwie żółkło, gdy al-Qahira osiągnęliśmy. Dosłownie zdobywczyni, bo miasto po arabsku żeńskiego jest rodzaju. Jedna z nazw to Umm al-Dunya, matka świata, dobre to określenie, pozwala ciepło myśleć, bez odniesień do Marsa (Qahir al-Falak) do jakich nawiązaniem jest sama nazwa Kairu.

 

Długa odprawa paszportowa, nie, to niewłaściwe słowo. Część paszportów po prostu wzięli gdzieś na bok, nie wiedzieć Europejczykowi czemu; jakby wielka Afryka, co czekała za drzwiami budynku lotniska musiała coś przetrawić w swych pradawnych trzewiach, pobulgotać przed – zawsze ryzykownym - wpuszczeniem kolejnej porcji białych na swoje pradawne poranione ciało.

 

Tu zamyka się migawka. Stoję, czekając w pierwszych zorzach poranka,  u wrót Afryki, którymi są szklane drzwi hali przylotów. Wiem, musnę tylko czoło tego wielkiego cielska, żaden Stanley, Mungo Park, Livingstone, czy Antoni Rehman nie jestem. Mimo to, mimo że eksploracja to jednostkowa i relatywna – zbadano i opisano ten szmat ziemi na tyle sposobów – z napięciem wyczuwam już wiew saharyjskiego powietrza. Ogrom przestrzeni. Za rozrastającym się subsaharyjskim kordonem - wyobrażenie wielkiego rozpalonego brzucha środka kontynentu, którego nie dotknę.

 

Wciąż mam w nozdrzach zapach wodnych fajek z tamtej kafejki, gdzie przychodziło się z własnym ustnikiem. Chodząc zaułkami natykam się na tętniącą mimo późnego popołudnia życiem koptyjską parafię. Słyszę przed meczetem gadkę o tym, jakim rajem był kraj mojego pochodzenia dla jeżdżących tu na „wypoczynkowe” studia. Jestem w pustej, jedynej ponoć w Kairze synagodze. Zadziwiam się nad zamieszkałym cmentarzem; niczym żagiel łopocze na wietrze galabija sternika faluki na Nilu. Przebijam się przez gęsty ruch uliczny, zawieszany coraz częściej na wiaduktach, bo miejsca coraz mniej, wtapiam w ruchliwą ciżbę prawie 20 milionów ludzi.

 

Nie potrafię tego co teraz zamknąć słowem-wytrychem: konflikt, zamieszki, domowa wojna; z dystansem dokonać chłodnej politycznej analizy. Siostry muzułmanki z samolotu dorobiły się zmarszczek i siwych włosów, chociaż niewiele z tego można dojrzeć pod szczelnym pancerzem ubrania. Rozsypał się ich świat - między Damaszkiem a Kairem zamknięty w tamtym locie - gorzko w żółć zagmatwał się wielce, poszarzał z niepewności jutra.

inkszy

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Rozmaitości