niziołek z Mordoru niziołek z Mordoru
793
BLOG

22 lustro weneckie i maska Dzurilli

niziołek z Mordoru niziołek z Mordoru Kultura Obserwuj notkę 13

Zdarzało mi się pracować patrząc na innych zza weneckiego lustra. Nie, nie to co myślicie, zwykłe „grupy focusowe” gadające pod fachową opieką moderatora na tematy im podrzucone. Nieważne, o czym gadali, ważne to weneckie lustro, ja ich widziałem, oni mnie nie. Takie dziwne coś – możesz podejść potem do człowieka na ulicy, powiedzieć, że go znasz, słuchałeś go przez jakiś czas. Brak symetrii w tym układzie, bo on cię nie zna, chociaż wie, że ktoś go mógł obserwować, godził się na to.

 

Tu siedzi się za ową od jednej strony nieprzepuszczalną dla wzroku taflą weneckiego lustra, tu jesteś widziany, a nie widzisz, kto widzi. Więc konieczny jakiś kokon, jakaś przyzwoitka – osłonka, pseudonim – anonim. Żeby do garnka nie zaglądali, nie wlepiali swoich tele-oczu w coś, czego pokazać nie chcę. Bo moje, bo intymne, bo lubię łazić nierozpoznany, bo w tę grę chcę po swojemu grać. Bo chodzę rano po bułki, a pani w sklepie nie musi mnie kojarzyć znikądinąd, tam w masce nie chodzę, a mojej twarzy ledwo wystarcza na codzienność.

 

Anonimowość nie oznacza przy tym bezkarności, braku odpowiedzialności, możności brutalnego gnębienia innych, bo mnie nie znają. Przyjęcie maski pseudonimu nie implikuje wyuzdania zabawy, służy tylko ochronie swojego „ogródka”. O maskę pseudonimu troszczyć się trzeba bardziej nawet, bo ta maska to legenda, jaką budować zaczynam, gdy ją zakładam.

 

He took a face from the ancient gallery. Wybór maski: nie aby uniknąć rozpoznania, nie do maskowania, ale - o paradoksie! - do pokazania swojej wartości. Zakamuflowanie własnej twarzy, nie dlatego, że się jej wstydzimy. Raczej dlatego, żeby własną twarzą nie kupczyć; że nie chce się uczestniczyć w pojedynku na miny, w rozklejaniu i rozciąganiu własnej gęby na wszystkie możliwe sposoby. Szermiercza maska, aby chronić twarz przed zranieniem, aby uczestniczyć w szlachetnym fechtunku według uczciwych zasad. Bo twarz ma się jedną, zranionej pokazywać się nie godzi. Nie chce się też być twarzą produktu, marki, wizerunkiem kampanii.

 

Podobna w funkcji do szermierczej – maska hokejowego bramkarza. Może być w pełni utylitarna, kratownica na twarz, uzupełniająca od przodu kask. Bywała zaś zdobiona w bogate barwy, podobna masce czarownika, mającej zniewalać i odstraszać, spojrzenie w nią napastnika atakującego bramkę miało odbić się w niemocy – nie dasz rady, mówiła, ja tu rządzę. Maska czechosłowackiego bramkarza, Vladimira Dzurilli z Bratysławy, wykonana ze szklanego włókna imitującego kości, pamiętne zwycięstwo nad Kanadą w pierwszym Canada Cup (1976), bramka strzeżona przez człowieka w tej masce pozostała niezdobyta, maska zaś nieprzenikniona.

Ale też, chce się być niczym zapaśnik w masce, który decyduje zakryć swą twarz, a pokazać umiejętności. Zdjęcie maski równoznaczne z utratą maski, możliwe tylko wtedy, gdy przegra. Wtedy kończy się legenda, umiejętności zostały zweryfikowane. Negatywnie.

 

Czyjaś legenda uwiera, bodzie tych, co twierdzą, że są sobą, zawsze monotonnie tacy sami, tak samo przewidywalnie nudni. Przy tym, tak bardzo sobą, że tylko sobą, nie muszą już pracować nad sobą, nie ma potencjalności, zadania rozwoju. Już nic innego nie pozostaje, jak poznać ich urocze gębusie, bon moty, historię ich przeszłości, wziąć wizytówkę z dedykacją i napawać się, że oto takiego uroczego poznaliśmy obywatela, co jest sobą.  Patrzcie i podziwiajcie: ja.

Taka „brać z higienicznym uśmiechem
co przemawia jak samo mówienie a gdy żre
to jest jednym bebechem” (J. Kleyff, Z drzewcem)

 

Nieprzenikniona maska to nie tylko zewnętrzny karnawał, to wybór tych elementów tożsamości, jakie chcemy dopracowywać, by je potem pokazać, by się nimi podzielić. To ćwiczenie, doskonalenie umiejętności, praktyka mająca na celu dążenie do perfekcji. To wyćwiczona pozorna niezręczność cyrkowego klauna, jaskrawy strój wędrownego komedianta, odgrywającego dramat życia. Twarz – maska Chaplina. Kamienna maska twarzy Buster Keatona.   

 

To drażni, to niemożliwe się zdaje, mówią. Dlatego tak nachalnie wyciągają się lepkie łapki, żeby zedrzeć, obnażyć, ujawnić. Nie pozwolić na rozwój legendy.

 

Dlatego podglądanie, wysyłanie paparazzi, nasłuch i podsłuch. Musi być coś kompromitującego, jakaś achillesowa pięta. Trzeba ukryć się krzakach i czatować. Nie wolno przegapić kompromitującego momentu. Żadne tam pogryzanie Kit-Katów czy Twixów, pozwalanie sobie na słabości przerw. Nieustanna czujność, oko półprzymknięte nawet we śnie. Bo umknie chwila, kiedy spadnie odzienie, kiedy stoczy się ktoś po schodach. Bo ucieknie bezpowrotnie czyjś nieunikniony blamaż.

 

(No i muszę tu przyznać się do słabości do niektórych copywriterów, ich zmyślnie układanych w sekwencje kampanii reklamowych historyjek).

 

Ciekawy rozwój w reklamowej branży. Najpierw, gdy u nas jeszcze nie słyszano o konieczności reklamowania czegokolwiek, bo ‘nawis inflacyjny’ najlepszym był sprzedaży motorem, historia o tańczących pandach i gościu, który cały dzień wysiaduje przed ich wybiegiem w zoo, by taniec ten uwiecznić. A pandy uparte, nie wychodzą z budki, więc gościu robi sobie przerwę na wafelka, odwraca się od wiecznie pustego wybiegu, a wtedy pandy wyskakują, wykonują swój pląs i.., znikają w budce pozostawiając znowu pusty wybieg, gdy gościu się odwróci. „Have a break, have a Kit Kat”, Brytania w drugiej połowie lat 1980-tych.

 

Wtedy - tam też - funkcjonowała inna niezapomniana historyjka, reklama Yellow Pages, książki telefonicznej z adresami firm. Odpowiednika Panoramy firm. Impreza domowa w stadium porannym, niezły bajzel wszędzie, gospodarz-bohater dochodzi do siebie, próbuje ogarnąć bajzel, jaki mu w domu hulankowicze poczynili, dostrzega kątem oka niezwykłej urody dziewczę i w porannym zdziwieniu-zaskoczeniu pyta „Who is she?”, jednocześnie zaś dostrzega drugim kątem oka szpetną rysę na politurze stołu. W offie rodzice, już wracający taksówką z lotniska. Zaś dziewczyna ratującym a rozsądnym gestem otwiera-podsuwa wspomniane „żółte strony” z adresem speca od takich napraw. W końcowej scence jest błysk w oku, błysk naprawionej politury, kojąca kawa, entrée rodzicieli. Czyż nie urocze?

 

A dziś? Ewolucja w reklamie posadziła faceta na drzewie, by szpiegował jaką celebrytkę, zrobił kompromitujące zdjęcie jak spada po schodach lub …ściąga sukienkę. I stary numer z przerwą na wafelka, w czasie której ucieka niepowtarzalna okazja. No cóż, sterany sequel, siódma woda po kisielu, zupełna obsuwa.

 

Wybór maski. Na której zerwanie ktoś dybie, na której spadnięcie ktoś czeka, której usunięcie ma być kompromitacją, zniszczeniem legendy maski. Bo przecież ma być jak z szatami cesarza, jakiś dobrotliwy krzyknie, że ich nie ma, i wszyscy w rechot.

 

Szlachetny a nieuchwytny Zorro w masce, która stała się jego symbolem. Maska emblematyczna, konieczna warstwa ochronna przed gapiącymi się przez weneckie lustro. Wenecki karnawał masek, maski całego świata i wielu kultur, do rytuałów różnorakich, maski dające siłę, ale którym też sami nadajemy siłę - bezinteresownością dbania o sztukę występów w nich.

inkszy

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Kultura