To dla mnie najtrudniejszy dzień na odwiedzanie cmentarzy. Tłum, ozdoby, gwar różnorakich jakościowo rozmów. Nowe trendy w dziedzinie lampek i wieńców. Możliwości skupienia i zamyślenia bliskie zeru. Próbuję się asymilować, robię minę najlepszą, na jaką mnie stać.
A potem, gdy już wrócimy, nie mogę się uspokoić, znaleźć miejsca. I wkładam do szuflady kaseciaka steraną taśmę Kelusa, na niej jest tekst najlepszy z możliwych na tę okoliczność i mój z nią mozół. Przewrotnie przestawione związki frazeologiczne, dające sens, który ulata mi zupełnie tego dnia:
W alejach niezasłużonych
na grobach znanych żołnierzy
zapalmy raz w roku światełka
kupione u bab i harcerzy
Ekonomia boża, która dostrzega wartość w życiu najbardziej skrywanym, cichym, niepozornym. Których wiarę jedynie Ty znałeś, pochylam się nad perełką modlitwy eucharystycznej. To tam, w odległych zakamarkach alei niezasłużonych spoczywają doczesne szczątki tych, o których wie tylko On.
O nich, co wiele przecierpieli w życiu, smutną niedolę w cichym męstwie przeżywając, mówi Osiem Błogosławieństw. I rzadko słuchany głos Jana Krzysztofa Kelusa, który on nazywał głosem everymana, wydobywa to, co jedynie ważne. Paradoksalnie, nic o tym co ważne nie mówiąc, kreśląc jedynie drobnymi ruchami słów szkic – o socjologicznym posmaku - o pierwszym listopada w Polsce.
Po wysłuchaniu Kelusa zza pomników, gęstych od pogrzebów lat, sztafażu ważności w ziemskich kategoriach, tłumów jednodniowych na nekropoliach, myślę z niejaką ulgą, że jutro Zaduszki, pomału pustoszeć będą miejsca moich peregrynacji, zadumy, przerywanej beztroską gonitwą wiewiórek.
Niezasłużeni w oczach świata, poza granicą czasu, odnajdą sens. Bez łatwych pociech, patosu, sens dni ciemnych i natrudniejszych doświadczeń.
koniec notki
(c) z Mordoru