niziołek z Mordoru niziołek z Mordoru
238
BLOG

lato z Majką

niziołek z Mordoru niziołek z Mordoru Sport Obserwuj notkę 4

Jeżeli liczyliście na pikantną historię z kobietą w roli głównej, nie doczekacie się jej. To Majki i moja sprawa tylko. Nikt więcej się nie dowie. Szczególnie zawiedzeni poczują się amatorzy pastwienia się nad bliźnimi, których uczuciami pogardzono.

W obecnych czasach trzeba szczególnie ostrożnie dobierać znajomych, uważać z kim się rozmawia, kogo do domu wpuszcza. A jak ma się już trochę lat przeżytych i doświadczenia gorzkie za sobą – jak to w moim przypadku ma miejsce – to nowe znajomości zawiera się rzadko wielce, z nieufnością graniczącą z podejrzliwością.

Poczyniwszy te wszystkie zastrzeżenia:

Majkę do domu wpuszczam z radością, wręcz czekam na te wizyty. Latem, dzięki telewizji sąsiedniej Słowacji, były dni gdy gościłem go prawie codziennie. Bo Słowacy mają Petra Sagana, rodem z Żyliny, którego rzadki talent kolarski propagują do tego stopnia, że na otwartym kanale pokazują Tour de France. Za sprawą Sagana zjawia się w lipcowe dni cały prawie dwustuosobowy peleton, w bardzo dobrej realizacji transmisji.

Zatem, obok kolektywu Sky, określanego czasem mianem sekty, gdyż poszczególni kolarze są w nim tylko trybikami podporządkowanymi jednemu celowi, dla jakiego pracuje maszyneria – zwycięstwu Chrisa Froome’a w „generalce” – pojawiają się i barwne postacie, dzięki którym największy i mający największą widownię wyścig jest nadal ciekawy.

Po szaleństwach i ekstrawagancjach – że tak to oględnie nazwę - czasów Armstronga, Ullricha, Pantaniego, Tour de France wkroczył w epokę nudy. Tak, nudy, bo wycyzelowana taktyka drużynowej jazdy grupy Sky do nudy w gruncie rzeczy go sprowadza. Są małe smaczki, jak zaskakująca ucieczka Froome’a tuż po wyczerpującym podjeździe w tym roku, która otwarła mu drogę do zwycięstwa w całym trzytygodniowym tourze, ale to gourmet food, co atrakcyjności przydaje. Na co dzień potrzeba pożywienia dla mediów, telewizji, ludzi co to oglądają. Potrzeba bólu i potu, którymi karmią się reklamodawcy. Długich i zarzynających podjazdów w wysokich górach. Gorąca i zimnego deszczu, czasem gradu. Opatrywania ran po kraksach, w drodze, bez przerywania jazdy. Karkołomnych zjazdów przy prędkościach takich, że nie nadążają samochody techniczne, motory z kamerzystami. Przesuwania granicy akceptowalnego ryzyka.

Majka bywa w dobry w wielu takich działaniach. Czasami przypomina „Pirata” Pantaniego swoim uporem, walką ducha z drobnym ciałem. Drugi raz zdobyta koszulka w grochy, najlepszy „góral” Tour de France – lakoniczna wiadomość, za którą kryje się tyle wysiłku, samozaparcia. Nie będę powielał truizmów. Nie jest (jeszcze?) kolarzem kompletnym, przegrywa finisze, czasówki jeździ średnio, ale ma „zęba”. Sąsiedzi mówią na takich „vrchar”; to góry nadają smak kolarskim zmaganiom, tam – w cierpieniu – następuje bezwzględna selekcja.

Niecałe dwa tygodnie po Tour Majka jest w Rio, inna strefa czasowa, 3500 km we Francji musi jeszcze czuć całym ciałem. Wyścig indywidualny ze startu wspólnego, szarpanie Kwiatkowskiego na przedzie. W końcu zostaje ich trzech, Majka nie odpuszcza, wszyscy widzieli jak postawił się Nibaliemu i Henao. Przytomność umysłu na zjeździe, gdy tamci dwaj padają a on ich – ledwo, ledwo – omija i jest na czele wyścigu na 10 kilometrów przed metą.

Nie wygrał jeszcze żadnego wielkiego jednodniowego wyścigu. Dopadli go w końcu, już przy Copacabanie, i przyjechał trzeci. Sześć godzin i dziesięć minut byli na trasie. Gruby facet przy stoliku, pocąc się nad wielką porcją mięsiwa, rzucił krótko – słaby ten Majka.

A ja go znowu wpuszczę do chałupy, choćby przeszedł przez zieloną granicę i nie miał żadnych papierów. Następne lato też może będzie z Majką. Zanim to nastąpi czekają go długie samotne treningi, katowanie ciała do granic możliwości. Żeby wiedzieć ile można, zanim trzeba będzie odpuścić, by w ogóle dojechać.


/pamięci Marco Pantaniego/

© z Mordoru

inkszy

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Sport