niziołek z Mordoru niziołek z Mordoru
492
BLOG

"Prezydent"

niziołek z Mordoru niziołek z Mordoru Społeczeństwo Obserwuj notkę 23

Jeździliśmy tam tylko kilka razy w roku. Szczególnie i na pewno ten jeden raz, pod koniec listopada. Zostawialiśmy nasze nader skromne lokum w domu z czerwonej cegły, w chlapie po pierwszym śniegu maszerowaliśmy pod laurahutę, gdzie była pętla dwunastki. Jechaliśmy w ciemności starym drewnianym wozem, z ręcznie otwieranymi drzwiami, plafonami lamp, ławkami z deszczułek, wiszącym wzdłuż pojazdu drutem, za który pociągała konduktorka, by dać znak motorniczemu obracającemu korbą. Po lewej był wielki ciemny park, wpatrywaliśmy się w jego czeluście czekając na Węzłowcu na mijankę.

Tramwaj w końcu docierał na miejsce, z początku nie było przystanku naprzeciw Prezydenta i jechaliśmy aż do pętli przy hucie Kościuszko, niegdyś Królewskiej (Koenigshuette), wysiadaliśmy przy blasku flary wielkopiecowego gazu, tramwajem innej linii przejechać można było dalej, do Bytomia, zaglądając przy tym w gardziele pieców, przy których uwijali się robotnicy w fartuchach, przykładający sobie do twarzy wielkie maski, gdy zbliżali się do wypływającej czerwonej rzeki roztopionego metalu.

Nowy przystanek był już przy Prezydencie, flara gazu w oddali, wysiadaliśmy przy żelbetowej wieży maszyny wyciągowej, po drugiej stronie w ogrodzie rozpierał się dom, do którego zmierzaliśmy. Kiedyś nadawano zakładom przemysłowym eleganckie aż do pompatyczności nazwy: Eminencja, Prezydent, Królewska Huta. Potem nastąpiła słuszna zmiana, Eminencję przemianowano na Gottwald, Królewską Hutę potraktowano nieco łagodniej, zmieniając nazwę na Hutę Kościuszko, Prezydent nie mógł się już nazywać Mościcki więc pozostał samym Prezydentem, aż w końcu (jakże adekwatnie!) wchłonęła go Polska. Polskę zresztą zlikwidowano.

Nie uprzedzajmy wszak ruchów dziejowej machiny. Wspinamy się kręconymi schodami na piętro, otwierają się drzwi do czeluści wielkiego mieszkania. Dyrektorskie. Fotele w hallu, pogryza się słone paluszki, krakersy, orzeszki. Potem dorośli idą do salonu, my bawimy się w wielkiej sypialni. Za muślinem firan – akty. Nie ma czasu ich studiować, są kolorowe samochodziki, przywieziona z samej Kanady gra – na dużej imitacji tafli figurki hokeistów kręcą się i przesuwają, można podawać krążek, odbierać, najeżdżać na bramkę, przestawiać bramkarza.

Trudno nas było oderwać i zaciągnąć do urodzinowego tortu. Był wielki, „kupny”, rozpierał się dumnie. Ale nie smakował jak wyrób ręczny mamy. W łazience kwiaty wypełniały całą wannę. Boże, gazowe ogrzewanie, wanna, nawet bidet, tajemny przedmiot luksusu, którego przeznaczenia nawet nie próbowałem się domyślać. Był gadżetem przepychu, podobnie jak kominek w hallu, w którym nigdy nie rozpalano .

Wracaliśmy czasem już nie tramwajem a służbową Warszawą, później Wołgą. Pachniała wielkim ponoć światem „zza żółtych firanek”. Podpadłem kiedyś strasznie, bo udzielił mi się klimat i odezwałem się do szofera tonem władczym – „Niech pan włączy radio.”

[wersja mniejszościowa]

P.S.

Nie ma już kategorii "wspomnienia, pożegnania". No i gdzie to umieścić - w "katastrofie smoleńskiej"? Walec rewolucji nie zauważa jednostek.

© z Mordoru

inkszy

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Społeczeństwo