niziołek z Mordoru niziołek z Mordoru
515
BLOG

Franciszku, spaliłem siano (la dolce vita)

niziołek z Mordoru niziołek z Mordoru Społeczeństwo Obserwuj notkę 14

No, spaliłem. I dwutlenek się wytworzył i dym gęsty miejscami poszedł. Na pewno nie o to chodziło w „pieśni o pochwale stworzeń” ani w „Laudato si”. Wiem, „Wszelka szkoda uczyniona środowisku jest szkodą wyrządzoną ludzkości” (papież Franciszek w ONZ).

To może od początku opowiem, jak było. Tę łąkę górską, wysoko, halę nieledwie, mam już od dawna. Kiedy stała się „moja”, była zaniedbana, od lat nie koszona, szczawiną przerastała. Gdy bacówkę w swoje ręce brałem, trzeba było trochę o samo lokum zadbać. Ale, zaraz potem, zająłem się łąką. Przez kilka lat kosiłem i walczyłem ze szczawiem rozbujałym. Kosą kosiłem, nie żadnym tam hałaśliwym spalinowym ustrojstwem. Raniutko wstawałem, gdy rosa ułatwiała cięcie. A że łąka duża była, kilka dni trwało nimem skosił. Nie godziło się to siano na wiele, więc wypełniałem nim nierówności i przykrywałem dziadostwo.

Po paru latach – wzięli. Dla krów i konia. Gospodyni starsza obadała dokładnie, czy dobre jest. Przyjechali. Fury pełne wywozili. Lata całe. Taka tradycja się nam zrobiła, że biorą. Odtąd byłem już gospodarz pełną gębą – bo nakosi, ususzy, przygotuje. Siadałem potem z nimi w cieniu stodoły, piwo piliśmy.

Stary gospodarz wyprzągł; Siwka zastąpił kasztanowej maści koń. Brali dalej, jakby trochę mniej chętnie, odkąd unijne dopłaty stały się ich udziałem. To kusiłem schłodzoną „pianką” u siebie, zaraz po załadunku serwowaną.

W tym roku też nakosiłem, z większym trudem, bo po kontuzji ręki. O świcie na nią wychodziłem, muchy jeszcze zaspane i nie cięły. Obute w stare tenisówki stopy mokre. Kosa chodziła regularnie, osełka w niemniej regularnych odstępach przyostrzała ją. Potem solennie, jak szczeniaka nauczyli na Gubałówce, obracałem, rozrzucałem, w pełnym gorącu. Usuwałem na bok osty i inne badziewie. Gdy już pięknie wyschło, zagrabiłem na środek, żeby łatwiej załadunek poszedł.

Ugadaliśmy się na wieczór, bo spiekota afrykańska w dzień. No, chyba żeby burza. I przyszła popołudniem, zrazu zanosiło się, że „obejdzie”, czasu było dość aby zebrać. Czteropaki leżały w chłodzie – nadaremno. W końcu lunęło, solidnie, jakąś godzinę „czesało”. Nie dałem rady w „klabnie” ułożyć, zostałem z tym całym – teraz smętnie przemokłym – złocistym i tak niedawno pachnącym suchością „towarem”.

Pod wieczór, gdy trochę przeschło, zacząłem je palić. Gdy większą część już pożarł płomień, a mrok uniemożliwiał dalsze działanie, naruszyłem czteropak.

Wiem, Franciszku, to nie tak miało być. Miało skończyć w krowich trzewiach, zimą. Ale, krowy już mało kto trzyma, oni też wahają się, czy ciągnąć dalej tę gospodarkę. Dzieci wyciągają tablety i kupuje się taniej, przez Internet. Do licha z tym sianem, skurzy się przy tym człowiek i upoci tylko

(c) z Mordoru

inkszy

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Społeczeństwo