Siedzę w pustym hotelowym pokoju, przygotowuję się do pracy. Z radia nagle „Eventually” Ornette’a Colemana z „The Shape of Jazz to Come”, myślę sobie: Don Cherry (trąbka) nie żyje, Charlie Haden (kontrabas) nie żyje, Billy Higgins (perkusja) nie żyje, ale żyje przecież ta muzyka, mimo że z patyną epoki (nagrana w 1959), no i żyje Coleman. A po emisji utworu mówią, że właśnie dziś zmarł.
Może tak miało być, abym się dowiedział o jego śmierci właśnie tu,w pokoju z oknem na kręcone żeliwne schody na podwórzu, bose stopy chłodząc na starym parkiecie.
(c) z Mordoru
Komentarze