public domain
public domain
niziołek z Mordoru niziołek z Mordoru
373
BLOG

nie mamy broni ani żadnych szans

niziołek z Mordoru niziołek z Mordoru Kultura Obserwuj notkę 2

Nie mamy broni ani żadnych szans.

No bo jak? Mówi się na to, z przymrużeniem oka, nieprofesjonalne. Albowiem inne profesje dzień za dniem uprawiamy, godzin wiele im poświęcając. Nie trzymamy ręki na pulsie, nie śledzimy nurtów, nie dajemy zdecydowanego odporu krytykantom.

Zabieramy się za kaprys nasz, próby uprawiania sztuki różnorakiej, zabieramy się chyłkiem i po godzinach. Rozstawiamy sztalugi w niedzielę, nic sobie nie robiąc z nakazu, aby dzień ten święcić nieróbstwem. Co mamy na swoje usprawiedliwienie? Wrażliwość, tę cechę nieszczęsną, którą dawno powinniśmy ogniem w sobie wypalić. A niechby i węglem drzewnym, na którym dochodzi karkóweczka czy inny boczuś. Ranka trochę popiecze i przestanie, piwkiem czy zimną wódeczką uśmierzymy ten dyskomfort i będzie git.

No, bo co nam się w końcu wydaje, że poruszymy kogoś do głębi wytworami naszych niedzielnych starań, że znajdzie się marszand czy wydawca, który – za uczciwą dolę – wprowadzi nas na szersze wody? Wolne żarty. A może jest z nami aż tak źle, jak było z Serafiną, nawiedzoną posługaczką, która sądziła, że służy Sztuce a skończyła – no wiadomo gdzie, tam gdzie kończą wszyscy, o których społeczeństwo wyda wyrok, że trzeba leczyć. Albo Nikifor, czy jakiś inny Sówka, co hinduskie bogi i gołe baby umieszcza w pejzażach Nikiszowca.

On ci, ten Sówka, pogrobowiec janowskiej grupy jest. Wykłócali się na swoich spotkaniach o wartość sztuki, niejeden w ferworze dyskusji obraz swój zniszczył. A to, co uznali za wartościowe, gdzie w końcu trafiło? Obrazy co ozdabiają fryzjerski salon na Giszowcu, kolekcja kolorowych opowieści o Śląsku pędzla Pawła Wróbla, cała ściana u pośrednika w handlu nieruchomościami, to ona sprawiła, że tam wróciłem i zostawiłem w końcu prowizję, nadał się do czegoś kolekcjonerski kaprys właściciela. Nie połakomili się na to kolorowe nieprofesjonalne malarstwo włamywacze, co opędzlowali lokal ze sprzętu komputerowego. Ludzie wiedzą lepiej, co dobre.

Nie mamy żadnych szans, „żyjemy w lesie, który nie jest nasz”, ta wiedza też bynajmniej powszechną nie jest. Daliśmy się skusić na założenie za darmo konta, marketing podobny jak w finansowej instytucji. Dostarczamy „kontentu”, wypełniamy tę przestrzeń na pasku po stronie prawej.

Bo co? bo dręczy nas nasza wrażliwość, bo chcemy opowiedzieć innym, jak jest, jak widzimy i czujemy świat? Motywy naszej aktywności niezdrowej pewno też niezdrowe. Zostawmy fachowcom takie sprawy jak pisanie, malowanie czy granie. Bo prawda? Otóż – misiu – od prawdy też są specjaliści, a ty swoją możesz sobie wytapetować.

Co wszak pozostaje na dnie dni? Co, oprócz bieżączki? Oprócz prawdy nachalnie podawanej na tacy, jest i ta, do której rzadko kto się dogrzebuje. W okolicy, skąd moje korzenie, zostało z ostatnich dziesiątków lat niewiele tego, do czego warto byłoby wracać, z poczuciem, że coś tam jest, dyament jakowyś a nie popiół tylko, choćby natrętnie marketingowo serwowany.

Zostały obrazy grupy janowskiej (proszę bardzo, znajdziecie odium opieki SB, ale czy inaczej uchowaliby się wtedy w ogóle, ze swoim podejściem do malarstwa jako Bożego posłannictwa?), parę piosenek Ryśka Riedla (i opowieść ordynatora szpitala w Chorzowie, gdzie spędził on ostatnie swe ziemskie dni, opowieść przejmująca o ważącym ze czterdzieści kilogramów strzępie człowieka), „chwile ulotne jak fotki” zaklęte w rymach Paktofoniki (i relacja kolegi, który uczył Magika, jaki to trudny do wytrzymania człowiek był). Poza tym – niewiele, cała ta finansowana czy autoreklamowana „kultura” w niebyt zapadła.

Nie mamy żadnych szans, ale wciąż chwytamy za proste narzędzia, nie daje nam spokoju jakiś wewnętrzny żar.

(c) z Mordoru

inkszy

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Kultura