Najpierw Go dużo czytałem, potem dużo się z Nim kłóciłem. Bo dało się z nim kłócić, mam Jego książki całe popisane komentarzami do jego zdań. Te Jego zdania wchodziły we mnie, gdzieś zostawały i wracałem z nimi pogadać.
Nie dla piękna i mądrości przychodziłem do Jego prozy. Dla doświadczenia, dla poznania jego sposobu myślenia. Potem napisałem komparatystyczną pracę, a On był w niej „villain”, był kontrapunktem dla innej osoby, był cieniem dla jasności.
Teraz, gdy nie napisze już ani jednego zdania, wracam do Niego. Czytam to, z czym się spierałem, to co mnie zauroczyło, jak liszaj na ścianie.
Czytam Jego:
Ja tej swojej prozy nienawidzę. Nienawidzę jak upiora, jak złego wspomnienia, jak wyrzutu sumienia. Ta proza to coś w rodzaju ziarniny cieknącej z mojego organizmu. Niby wskazuje, że coś się zabliźnia, że coś zdrowieje, ale przecież nic się nie zabliźniło i nic nie wyzdrowiało.
/Tadeusz Konwicki, Kompleks polski/