niziołek z Mordoru niziołek z Mordoru
730
BLOG

pisarz, numer 86

niziołek z Mordoru niziołek z Mordoru Kultura Obserwuj notkę 10

Beckett powiedział kiedyś, że pisarzami zostają ludzie, którzy nie mają lepszego pomysłu na życie, czy coś w tym stylu. W tym przypadku się sprawdziło. Mój dawny sąsiad, spod numeru 86. Poważnie, wręcz wiekowo już wyglądający, siwa broda, szlafrok przez większą część dnia, papierosy, tryb życia kreci, rzadkie wyjścia z domu, pokój ze ścianą książek. Jak otworzyć ofertę Empiku książek jego autorstwa, pozycji jest kilkadziesiąt.

Pomysłu na życie nie miał już w czasie studiów, dostarczyła mu go studencka spółdzielnia pracy, w której angażował się zdecydowanie bardziej. Nie ciągnęło go do pracy w zawodzie, przeciągał ten pobyt na uczelni jak mógł. Notka biograficzna o nim podaje tyle zawodów i miejsc funkcjonowania, że Jack London może się schować do dziury mysiej, tak szary ma życiorys. Nie podaje za to, dlaczego żadnego z nich nie trzymał się dłużej.

Wsławił się akcją „wesoły roznosiciel” – najpierw karteczki we wszystkich drzwiach, zaproszenie do korzystania z usług, co już dawno zamarły, że mleczko pod drzwi znowu, z radością dostarczy. Potem dwa dni funkcjonowania usługi, cóż, za ciężkie okazało się ranne wstawanie, dwukółka, ganianie z towarem po piętrach. Mleko potem przez cały miesiąc kisło w sklepie, niewielu chciało się je odbierać osobiście.

Pierwszą książkę zrobił z rozmachem. Takich kosztów researchu jaki do niej wykonał nie widział rynek księgarski od dawna, jeśli w ogóle. Była o oszustwach karcianych. Żeby je poznać i rozpracować, odwiedzał szulernie i musiał się dawać nabierać. Niechętnie przyznaje, że kupę forsy przepuścił. O czasie nie wspomnę, no ale nasze podejścia do czasu i dochodzenia do pieniędzy różniły się diametralnie. Forsa wtedy przychodziła mu łatwo aż nad podziw, do czasu gdy doznał nagle kontuzji nogi. Wersja oficjalna, że skakał ze zbyt wysokiego muru. Schował gdzieś swój wielki amerykański krążownik szos, zaszył się Bóg wie gdzie, by z ran się wylizać.

Nauczył się – trzeba oddać mu sprawiedliwość – tych karcianych hopsztosów i zręcznie je demonstrował, nawet w TV, gdy promował swój twór. Miało to wszystko przesłanie: ludzie, nie dajcie się nabierać, oto daję wam do rąk podręcznik opisujący sztuczki, jakie z wami wyprawiają. Nie po to daję, byście się uczyli jak być Wielkim Szu (musiał go ten film zainspirować), ale ku przestrodze. Załatwił sobie nawet patronat policji nad dziełem, wstęp napisał mu jakiś inspektor.

Po tak spektakularnym (acz kasowo niezbyt satysfakcjonującym) debiucie poszło już łatwo. Robi biografie – artystów, sportowców, gangsterów, zbiory anegdot, panegiryki sensacje/skandale/porwania/terrorystów. Ma wydawców, stałą współpracę, dystrybucję w największych sieciach. Ma nawet pseudonim. Tłucze na kopy ten miszmasz i go drukują, opinie czytelników nie są zatrważająco wysokie, są za to szczere, wypominają mu czasem, że nie udźwignął tematu, wchodzi w dygresje, na równi traktuje poważne źródła i plotki. On się pewno nie obrusza, wie, że to zwykłe wypadki przy pracy dostarczyciela emocji przeciętnie wysokiego lotu.

Tu można by zakończyć, gdybym nie natknął się na kolejną biografię jego pióra. O człowieku z jego rodziny, którego losy – z racji pogaduszek sąsiedzkich – były mi znane. O człowieku niezwykłym, księdzu katolickim działającym w sowieckiej Rosji. Ten temat udźwignął.

Tyle, więcej nie powiem, nie konsultowałem z nim tej notki. Nie chcę spaść ze zbyt wysokiego muru.

koniec notki

inkszy

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Kultura