(c) z Mordoru
(c) z Mordoru
niziołek z Mordoru niziołek z Mordoru
401
BLOG

życie po Karajanie

niziołek z Mordoru niziołek z Mordoru Kultura Obserwuj notkę 19

 

Chcieliśmy sprawdzić, czy jest takie. W sali Berliner Philharmonie sprawdzić, pod której budowę Herbert von Karajan wmurował kamień węgielny, gdzie tyle lat dyrygował.  

Wiele mu zarzucali, zostańmy przy muzycznych zarzutach, że ‘Karajan sound’ sztuczny, lakierowany, rozdęty, niemiecko-imperialny, wygładzony do przesady. Przyznawano też, że potrafi z orkiestry wyciągnąć dźwięk rzadkiej piękności. Mam od dawna  ‘Planety’ Holsta, pod Karajanem właśnie, w sali przy ulicy Karajana nagrane. Uszy mówią mi, że to dobre wykonanie. Więcej nawet: tylko własnymi wrażeniami się posiłkując zaryzykuję – nie znam lepszego wykonania tego utworu.

To sprawdzaliśmy. W sali już pięćdziesięcioletniej, co kiedyś stała w pobliżu muru, a teraz sąsiaduje z nowoczesną architekturą Potsdamer Platz. Pachnącej solidnymi Zachodnimi Niemcami sprzed zjednoczenia, teraz przyćmionymi fajerwerkami Sony Centre.

Bez resentymentu sprawdzaliśmy. Resentyment jest tu nie bez znaczenia, bo pojęciem tym Nietzsche się posługiwał; nam chodziło o samą muzykę, nie o resentyment jakiejkolwiek maści, czy o przyczepianie ideologii. Wiedzieliśmy o sztuczkach propagandy, takich jak Lista obdarzonych łaską Bożą (Gottbegnadeten–Liste). Wiele wiedzieliśmy, pomimo tej wiedzy chcieliśmy stanąć przed nagim dźwiękiem, przekonać się, co i jak wchodzi w człowieka tam, w Berlinie, po Karajanie, po latach leczenia z nazistowskiego ukąszenia.

Stanąć znowu wobec dźwięku, mocy symfonicznej orkiestry, koloru brzmień, w post-wagnerowskim wykwicie Richarda Straussa, zadziwiającym i niepokojącym tone-poem. Niemcy określają to jako Tondichtung (po polsku że „poemat symfoniczny”).  Lubię słowo Ton/tone w niepolskich określeniach. Lubię adekwatność niepolskich określeń.

Było jakbym - jak kiedyś - siedział bezceremonialnie po turecku w przejściu między rzędami, na dywanie rodzimej filharmonii, albo stał przed piszczałkami organów: takie miejsca zapewniały wejściówki. Byliśmy królami życia, po uszy pełni muzyki wtłaczaliśmy się w siódemkę do Wartburga by odjechać w noc.

Jest życie po Karajanie. Emanuel Ax posiwiał i nabrał pewnej jowialności. Nieodmiennie cieszy go granie. Andris Nelsons trochę czaruje, no ale jak zostało się szefem Boston Symphony Orchestra, to trzeba trochę „pogwiazdorzyć”; można wszak zamknąć oczy - filharmonicy berlińscy robią co trzeba, by muzyka weszła w trzewia i dotarła do duszy. Jak dobrze wciągnąć powietrze, ciągle pachnie zachodnim Berlinem  drugiej połowy zeszłego już wieku (opcja niemiecka!) dolatują wszak świeże aromaty (opcja tęczowa). Mozart nadal z nanizanymi perełkami dźwięków, idzie jak po sznurku do głębi, Richard Strauss, jak przed stu laty – klasyczna symfonika u kresu rozwojowych możliwości, niepokojąco kolorowa, na skraju niepowstrzymanej proliferacji komórek.

koniec notki

inkszy

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Kultura