niziołek z Mordoru niziołek z Mordoru
446
BLOG

Krasiczyn, okruchy

niziołek z Mordoru niziołek z Mordoru Podróże Obserwuj temat Obserwuj notkę 0

Wytrwale bejcował pokraczne cokolwiek, ludowo-naiwne figury świątków w ogrodzie plebanii. Słońce stało wysoko, bejca wysychała szybko. Nie wszystko wysycha szybko. Dlatego się zdecydował. Letni wyjazd biskupiego komitetu pomocy.

Kiedy to, co nie wysychało doskwierało zbyt mocno, szedł do parku przy zaniedbanym wtedy pałacu. [----] [Ustawa z dn. 31 VII 81 r., O kontroli publikacji i widowisk art. 2. pkt 3 (Dz.U. nr 20, poz 99, zm. 1983 Dz.U. nr 44, poz. 204)] Wtedy myśli przestawały natrętnie brzęczeć, potrafił się skupić i wiedział, że jest w stanie nieść dalej przez kręte ciemności dar, jaki się zapalił w długie jasne miesiące.

To bejcowanie wydało się proboszczowi na tyle dziwne, że któregoś dnia zagadnął.

- A cóż to za ciężkie grzechy niesiesz, że taką pokutę sobie naznaczyłeś?

Nie odpowiedział, nie było po co. Proboszcz wiedział, że nie o grzech tu idzie.

Gwiazdy stały tysiącami, gdy dopalało się ognisko. Zbuntowana dziewczyna wyśpiewywała czyjeś frazy, które swoim hymnem uczyniła. Chciałem kiedyś zmądrzeć, po ich stronie być, spać w czystej pościeli, świeże mleko pić. Jasiu, autor dłubanych świątków, co na plebanii znalazł przytulisko, dopalał swojego papierosa i mieszał jego popiół z popiołem ogniska. Biebziarzem go zwali, z racji wady wymowy; co to w sumie za feler, większym było nie przystawanie do świata. Więc nieprzystający do świata Jasiu przysiadał się, by na koniec długiego dnia usłyszeć te słowa, które jemu mówiły coś zupełnie innego niż zbuntowanej, a przecież aż zwilżały kąciki oczu. No, dobre były.

On też słyszał te słowa. Wiele lat później dowiedział się, że sklecone zostały w altanie działkowego ogródka, parę kilometrów od jego domu. Czego szukasz w naszym mieście?

A przecież było to jego miasto. Wrośli w nie od pokoleń, jak stare drzewa, omszali już i niepotrzebni. Nowi przybysze, to oni teraz odwracali ogonem kota tego pytania.

Tak. Kot został odwrócony ogonem. Kiedy siedział pod ruiną pałacu, [----] [Ustawa z dn. 31 VII 81 r., O kontroli publikacji i widowisk art. 2. pkt 3 (Dz.U. nr 20, poz 99, zm. 1983 Dz.U. nr 44, poz. 204)] , to zdanie zdało mu się kwintesencyjne.Jeszcze koan what’s good is bad, what’s bad is good.Nie umiał go rozgryźć. Dziewczyna z gitarą z wyrzutem podawała tekst: ludzie pełni cnót.

Zgodził się na ten letni miesiąc za wikt i łóżko. Jeździli z plebanii w góry, przemyślne manewry by całą grupę przetransportować zapchanymi pekaesami. Niedobór dotknął już i możliwości przemieszczania. Za to potem bacówki, bieszczadzkie pustacie. Pod nogami pewny grunt nierównych szlaków. Burza na połoninie, zagniewany ojciec siekł nie na żarty piorunami. Gdy idzie się z tyłu, trudno całą gromadę szybko z grzbietu zgonić. Uciekł się do matki, jak też słów matkę obrażających. Chodziło o życie, czuł się usprawiedliwiony.

Wielgachne kazamaty fortów, można było latami ukrywać się z zapasem konserw i sucharów.

Ale przecież nie chciał się ukrywać, przyjechał odważnie, na konfrontację z jej opowieściami. Poznać ten świat, mimo że nie będzie mu dostępny z przewodniczką. Jej świat, do którego wracała, oswojony od maleńkości. Hołubiony, teraz opuszczony, miała ważniejsze sprawy. Sprawa między nią a nim też już nieważna.

Więc Kruhel Wielki a mały i niepełny. Nowosiółki Dydyńskie, wchodzenie na Pacławską Kalwarię. Szukanie znaczenia pewnego rozdziału Listu do Koryntian, koło którego to rozdziału blisko byli oboje. Ludowa religijność, pieśni, tam szukał klucza. 

Wiedział, że sam nie znajdzie. Niewielu wspólnie szukającym i wspierającym się parom udaje się znaleźć. Pozostawał wierny nadziei, jaką zbudowali razem. Myślał, że trochę jeszcze sam poniesie, ile da radę. Żeby sobie móc spojrzeć w oczy w zwierciadle górskiego stawu i powiedzieć: - Przynajmniej próbowałem.

Próbował więc. Smakował precli do piwa, greckokatolickiej liturgii, prowadził tych swoich zbuntowanych chłopaków, których rodziców czas powiódł do ośrodków internowania. Nie wszyscy bezprizorni, nie tylko w internowaniu ich starszych geneza ich problemów. Spodobała mu się ta szkoła życia, poszukiwali razem rozwiązań i dróg.

Musiał się czymś zajmować, czymś żyć, żeby stale nie myśleć o jednym. Tu, gdzie teraz przebywał było to trudniejsze, konfrontacja z opowiadaniami, jakie przybliżyły mu ten świat stale przywoływała jej postać. Długi czas wzajemnego budowania bliskości.

Wysokie pokoje plebanii zamienione na sypialnie. Kuchnia obłożona pracą ponad miarę, wciąganie wszystkich w przygotowywanie posiłków, atmosfera jak w czasie wojennej mobilizacji. Stan już zniesiono, na przekór wszystkiemu ludzie po swojemu życie urządzali. Bakierancko z boku tego był, chociaż swoją postawą sympatie wyrażał.

Po co była mu ta awanturnicza nieco wyprawa? Nie umiał zacząć budowy w innym miejscu. Chęć poznania, czy jest tak, jak mu opowiadała tworzyła dziwną miksturę z pamięcią czasu wspólnego budowania, z bielą dalszego ciągu w tle. Biel bywa kolorem żałobnym, jemu zaś wcale na żałobę się nie zbierało. Nie liczył na jakąś odmianę cudowną, objawienie przed świętym obrazem. Kotwiczyła go wierność, tak sobie to próbował wyjaśnić, to ona wymogła na nim nadzieję wbrew nadziei.

Obracały się dni i noce, a on ciągle w tym miejscu z uchem przy ziemi. To tu, zapierał się, jak pies co złapał trop. Wciągał w nozdrza zapachy wschodu, ziemi skąd przyszła. - Ten trop musi gdzieś prowadzić, powtarzał sobie, - musi być to dobre wyjście, ku któremu ciągną mnie wszystkie ścięgna.

- Muszę przecież sprawdzić, mówił sobie, - czy mógłbym polubić ten świat, który poznałem z jej opowiadań.

Coś sobie musiał mówić, bo tak nie było z nim nigdy jeszcze. Drgające ciepłem powietrze, gwiazdy i iskry nocnego ognia, roślinność, wszystko mu coś szeptało. Starał się to powstrzymywać, na ile potrafił, nie dopuszczać. Przecież jej nie ma, racjonalnie myślał. Rozumował spokojnie i prawidłowo, koniec był śmiercią i był ostateczny. Ale to nie przestawało, więc kręcił się zbity z pantałyku własnej dorzeczności i rozumności.

I kręciłby się dalej, jak pies goniący za własnym ogonem; historie o wierności, nadziei, ufności, budowaniu. Miesiąc gorącego lata upłynął. Wyjechał, niczego na znalazłszy, nie dogrzebawszy się.

Kiedyś, już po powrocie, znalazł jej prezent – deseczkę ze sklejki z wyrysowaną na niej listą życzeń. Właśnie: sklejka, materiał stosunkowo trwały tudzież solidny, o niezłych walorach wizualnych; nie szperplata licha. Tak, ze sklejki robi się wielkie plansze do zdjęć pamiątkowych, na których wszystko już wymalowane, tylko głowę wsadzić w otwór trzeba, a zdjęcie da jarmarczną iluzję, że leciało się samolotem, było parą krakowiaków, górali, czy co tam fantazja jeszcze przyniesie.

Na takiej sklejce miała już gotową parę postaci, w tle dom, dzieci. Wystarczyło niewiele czasu, by inną głowę w okienko wsadzić, dwuwymiarowa dekoracja pozostała. Sądziła, że to jego głowę wyjęła z tego obrazka, a inną wstawiła. A może to jej głowa uzupełniła czyjś inny obrazek przedstawiony starannie acz w dwu wymiarach na wielkim formacie sklejki? Dwa wymiary plus pomijalna grubość materiału, nic więcej.

inkszy

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Rozmaitości