(c) z Mordoru
(c) z Mordoru
niziołek z Mordoru niziołek z Mordoru
451
BLOG

widzenie lunetowe

niziołek z Mordoru niziołek z Mordoru Nauka Obserwuj temat Obserwuj notkę 13

 

W te dni wychodziliśmy ze szkoły już przed dwunastą. Lekcje astronomii mieliśmy w planetarium. Siedzieliśmy przed zajęciami na rozłożystych skórzanych fotelach w hallu, wirginijski tytoń smakował dorosłością i swobodą, paliliśmy cienkie Saratogi w brązowej bibułce. Przynosił je Jarek, na którego niesamowity tekst o rzece Wiśle natknąłem się wiele lat później.

Zajęcia pod wielką kopułą sztucznego nieba albo w pracowniach.

[akapit usunięty - akcja okaleczania bloga]

Wielkie powroty przez długi park, bardziej niż długie powroty przez park wielki. Późna jesień, ziąb i mokre liście dodawały tylko atrakcyjności. Nie bardzo miałem wtedy z kim wracać, Ala nie chodziła już z nami, nad logikę ścisłych nauk przedkładała sobie wolność mieszania kolorów. Po latach, z przejęciem i nieodłącznym papierosem w wychudłych dłoniach - ten sam od lat niesforny kosmyk znowu wyśliznął się ze spiętych w tyle włosów - opowiadała płomiennie, jak pisze się, niczym ikony, obrazy świętych. Wtedy snułem się do późnego przez ten park z jej koleżanką i Bodziem. Wyglądali obiecująco, ale ostatecznie nie zostali parą na długo.

Zajęcia w planetarium skasowano po semestrze, troskliwi rodziciele uznali, że za dużo czasu przed maturą zjadają nam te eskapady. Gdyby wiedzieli, co naprawdę robimy z czasem.

 

Może dlatego, że tak nam ją niecnie odebrano wróciłem do astronomii po jakichś 20 latach. Miałem już nad głową to, co w niej najważniejsze - kawałek prawdziwego ciemnego nieba, nocami rozświetlany do zachwycenia. Bez imitacji projekcji z wyrafinowanej optycznej aparatury na niedoskonałą w swej wypukłości kopułę.

Znalazłem prywatny warsztat robiący lunety. Za rynkiem, w kącie uliczki wiodącej na targ, parterowy budynek z dwuspadowym dachem, rodzinna manufaktura w pierwszych latach powrotu rynkowej ekonomii.

Trzy opcje powiększenia, tubus oklejony żółtą samoprzylepną folią. Dwudziestokilowy masywny statyw. Późno już było, ostatni autobus do końca jednej czy drugiej wsi dawno odbył swój kurs. Ciągnęliśmy uparcie długim jak miesiąc pacierzem szosy, ja wlokłem całe to ustrojstwo coraz cięższe, jak szerpański ładunek na siedmiu tysiącach. Naigrawał się z nas miejscowy wiejski głupek. Pewnie byśmy nie doszli, ale litość kierowców miewa swoje imię, przynajmniej do pewnego punktu podwiózł.

Potem zaczęło się. Księżyc, już nie tylko z kraterem Kopernika. Codzienne balansowanie na granicy światła i cienia, gdzie plastyczność i złudzenie głębi (patrzysz jednym okiem) są największe. Bagno Snu, wielki dziurawy ser kraterów, górskie pasma z nieba rodem. W prawo jest w lewo, góra jest dołem. Po drugiej stronie lustra wszak jesteś.

Żaden marketing nie wpadł jeszcze na hasło telewizji osobistej, tu była co noc. Czasem zimno tak, że zazdrościło się facetom z planetarium tych futrzanych kombinezonów – lotniczych jakby – w których siedzieli po nocach. Gwiazdy podwójne, gwiazd gromady, zagłębianie się w czeluście Wszechświata, który niczym przez szkło powiększające oglądany obdarowywał czarem niezmierzoności do sześcianu co najmniej podniesionym, wypełniał czarny bezkres tysiącami niewidocznych nieuzbrojonym okiem drobnych (na pozór) obiektów. Czasem bez planu studiowanie niewielkiego wycinka nieba. Bez naukowego zacięcia, dla fantazji. Dziesięć minut chłodu nocy głębokiej późną jesienią, co najmniej kwadrans przy rozgrzanym żeliwnym piecu.

Zupełny zanik stabilizacji. Ruch obrotowy planety, pęd i świst w uszach, ręce stale czujne na pokrętłach dwu śrub, aby nie stracić obiektu z pola widzenia. Oszołomienie, że tak szybko, że kręcimy się, krążymy. Nie jak na symulatorze lotu, naprawdę. Powrót do notatek z Astronomy Domine, historie o fazach życia gwiazd, wybuchach supernowych, rozszerzaniu się Wszechświata.

Galileuszowe księżyce Jowisza, codziennie inny wygląd mini-układu. Saturn naprawdę z pierścieniami. Fazy Wenus, udane polowanie na mgławicę Andromedy. Mars z polarną czapą. Zgrabiałe ręce i wielki Orion coraz wyżej.

Ciągle jej używam w pogodne noce. Producent jest już o jakieś dwie klasy dalej, za mój model oferował drobny rabat przy zakupie lunety sprzężonej z oprogramowaniem do wyszukiwania obiektów. Magia przemija.

inkszy

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Technologie